Kościół Szkoła Strzelnica Mennica

„Jest takie miejsce na świecie…” – świadectwo warte przeczytania

„Nowy Jork jest na mapie Ameryki miejscem szczególnym. Historycznie, w XIX i XX wieku stanowił główną bramę wjazdową dla imigrantów, dla których był i jest miejscem przyjaznym, dla autora – ostoją od lat piętnastu. Kościół Katolicki zdołał zapuścić tu swoje korzenie i już na początku XX w. stał się organizmem samodzielnym, nie potrzebującym dopływu misjonarzy z Europy. W swojej historii zdążył zaowocować wieloma świętymi, w samym Nowym Jorku – Świętą Elżbietą Seton, Świętą Franciszką Ksawerą Cabrini, czy Sługą Bożym Arcybiskupem Fultonem Sheenem.

Dzisiejszy obraz Kościoła Katolickiego, przynajmniej w archidiecezji Nowego Jorku, jest niemal pod każdym względem diametralnie różny, a towarzyszy mu głęboki kryzys, zarówno wśród duchownych (głośne skandale obyczajowo-finansowe), jak i wśród świeckich (masowy odpływ wiernych od praktyk religijnych). Obecna dekada stała się okresem ostrej zapaści instytucjonalnej, przejawiającej się masowym zamykaniem kościołów oraz katolickich szkół parafialnych.

Paradoksalnie, jest to jednak czas i środowisko sprzyjające weryfikacji tezy, iż odnowa Kościoła Katolickiego jest możliwa poprzez powrót, w każdym wymiarze, do Tradycji Katolickiej. Niniejszy artykuł jest formą osobistego świadectwa wobec potencjału takich działań oraz zachętą do refleksji P.T. Czytelników nad możliwością podjęcia podobnych działań, czy to w naszej Ojczyźnie, czy gdziekolwiek indziej gdzie naszym Rodakom dane było się znaleźć.

Wszystko zaczęło się od szczególnego zbiegu okoliczności. W roku 2012 byłem na ukończeniu spisywania katolickiego programu formacyjnego dla mężczyzn, i niejako z obowiązku w moich planach pojawił się punkt: „odnaleźć i odwiedzić kościół odprawiający Mszę po łacinie; ocenić przydatność tej formy Mszy dla programu”. Z drugiej strony, już wówczas, podczas każdej niedzielnej wizyty na Mszy Novus Ordo, towarzyszyły mi traumatyczne wrażenia, natury estetycznej i religijnej. Z tych przyczyn, latem 2012 roku, odnalazłem przy pomocy internetu, najbliższy kościół, w którym regularnie odprawiana jest tradycyjna Msza Święta.

Konkretne dane, jakie zebrałem, pominę, gdyż dla tej opowieści są nieistotne; podkreślę tylko iż internet okazał się przdatnym narzędziem do łatwego i szybkiego zebrania tego typu informacji. Następnym krokiem była osobista weryfikacja. Pierwsze wrażenie uczestnictwa w tradycyjnej Mszy Świętej jest takie, iż niezależnie czy w kościele jest tłum, czy też tylko garstka ludzi, niezależnie czy jest to Msza najbardziej uroczysta, czy też najbardziej prosta i skromna, to jednak uczestniczy się w Podniosłej Uroczystości, Liturgii w pełni odpowiadającej wadze Istoty Przenajświętszej Ofiary. W porównaniu z tym, poczucie pewnego wyobcowania wobec przebiegu Nadzwyczajnej Formy Mszy Świętej nie odgrywa istotnej roli. Doświadczenie to można porównać do ewangelicznej przypowieści o odnalezieniu perły.

Kolejnym krokiem było uczestnictwo w tradycyjnej Mszy Świętej z żoną, potem dyskusja, i wkrótce podjęcie zasadniczych decyzji: zaczynamy, jako cała rodzina, wyłącznie i regularnie uczestniczyć w Mszy Świętej Wszechczasów! Wymagało to zmiany Parafii i każdorazowo dłuższej podróży. Korzyści, to decyzja o odbyciu spowiedzi generalnej, a w czasie uczestnictwa w Liturgii: nauka skupienia dla dzieci, akceptacja przez damy weloników oraz dla wszystkich praktyczny kontakt z łaciną. A był to dopiero początek.

Po wstępnej adaptacji do tradycyjnej Mszy Świętej, dla rodzin z dziećmi po Pierwszej Komunii, istnieje piękna forma udziału w Liturgii: chłopcy mogą przystąpić do nauki służby przy Ołtarzu. Takoż nasz starszy syn, po pół roku nauki, w Niedzielę Palmową 2013 roku, rozpoczął swą służbę, a dziś wraz z nim jest także jego młodszy brat.

W Kościele z tradycyjną Mszą Świętą jest także miejsce dla Chrystusa Króla. Kultywowane przez naszą rodzinę nabożeństwo, w duchu Sługi Bożej Rozalii Celakówny, zostało przyjęte w szczególnej formie. Najpierw ksiądz pozwolił na namalowanie obrazu (2015), a następnie jego oprawę i instalację. Od sierpnia 2016 roku, Chrystus Król, z naczelnego miejsca w kościele, przyjmuje modlitwy indywidualne, nabożeństwa intronizacyjne oraz błogosławi całej Parafii.

Pierwszym w Kościele, po Panu Bogu, jest ksiądz. Wszystko, co jest w Parafii możliwe, co w tradycyjnej formie zaistnieje i trwać będzie, zależy w pełni od kapłana. To, że ksiądz jest tradycyjny, to nie znaczy, że jest doskonały. Takie doświadczenie zostało nam też dane w nowej Parafii. Od naszego przybycia, spotkaliśmy się z kapłanem jak najbardziej ortodoksyjnym i przekonanym do swoich racji. Z drugiej jednak strony, okazywał się bardzo zachowawczy i niechętny do podejmowania działań służących wzrostowi dzieła Tradycji w Parafii. W rezultacie, przykładowo, w tradycyjnej Mszy Świętej uczestniczyło zwykle tylko kilka osób, a do Mszy służył tylko jeden ministrant. I to księdzu wystarczało. Nie pomagały rozmowy, zachęty, obietnice wsparcia…

Co w takim razie wypada nam, świeckim katolikom, czynić? Modlitwa, modlitwa, modlitwa!.. W naszym przypadku, modlitwa indywidualna i rodzinna, w intencji Parafii, wzrostu dzieła restauracji Tradycji, a także za tego kapłana, cokolwiek Pan Bóg wobec niego zdecyduje. Modlitwa do Chrystusa Króla i Matki Najświętszej, Fatimskiej Królowej.

Kryzys nastąpił w kwietniu 2016 roku, w naszym przypadku akurat w kwestii Intronizacji. Obraz Chrystusa Króla został wprawdzie w kościele poświęcony i wystawiony, ale już nabożeństwo intronizacyjne na poziomie parafii, czy instalacja obrazu w kościele na stałe spotkała się z oporem kapłana. W rezultacie, wizerunek Króla znalazł się „tymczasowo” w zakrystii. I tak było przez dwa miesiące.

W czerwcu 2016 roku, zupełnie niespodziewanie, nasz kapłan zapowiedział swoje przenosiny do innej parafii i w dwa tygodnie później odszedł. Na jego miejsce przyszedł inny ksiądz, także tradycjonalista, lecz o zupełnie innej osobowości i… polsko-szkockich korzeniach.

To była zmiana na miarę naszych najśmielszych marzeń. Do końca sierpnia, obraz Chrystusa Króla został godnie zainstalowany, otoczony czcią wiernych, a w kolejnym roku – oprawiony. A był to dopiero początek naprawdę „dobrej zmiany”.

Nowy kapłan okazał się być nie tylko tradycjonalistą, ale i człowiekiem łączącym w sobie cechy dobrego duszpasterza oraz gospodarnego administratora Parafii. Już w pierwszym roku swojego pobytu, dokonał niezbędnych remontów, a także wynajął budynki parafialne dla szkoły czarterowej, co znacznie poprawiło sytuację finansową Parafii. W kościele został także przywrócony możliwie tradycyjny, oryginalny wystrój prezbiterium, a Tradycyjna Msza Święta została przesunięta na godzinę sprzyjającą wyższej frekwencji, szczególnie wśród rodzin z małymi dziećmi.

Ale przede wszystkim, nowy kapłan, pozostając w bliskiej, nabożnej relacji z Panem Bogiem, otworzył się na kontakt z wiernymi, szczególnie przychodzącymi na tradycyjną Mszę Świętą. A było wśród nich sporo młodych rodzin oraz młodzieży męskiej, poszukującej źródeł wiary i możliwości do działania na obszarze Tradycji z pasją, zaufaniem i poświęceniem.

Po początkowych spotkaniach z kapłanem po Mszy Świętej przed kościołem, szybko przyszedł czas na spotkania przy kawie i pączku, gdzie żelazną obsadę zaczęli stanowić młodzi mężczyźni. Otwartość i zdolność do nawiązywania kontaktów przez księdza szybko przyniosła chwalebne rezultaty: młodzież męska podjęła się wielu dzieł: służby przy ołtarzu, nauczania katechizmu najmłodszych, czy organizacji spotkań przy kawie po tradycyjnych Mszach Świętych. W takich warunkach, nasz kapłan mógł zacząć wdrażać w życie swoje pragnienie duszpasterskie: szukanie i rozeznawanie powołań kapłańskich, szczególnie wśród młodzieży pragnącej pielęgnować i przywracać tradycyjną Mszę Świętą oraz wszelkie tradycyjne formy pobożności.

Kolejny rok jego posługi (2017-18), to dalszy rozwój Parafii, zarówno duchowy, jak i materialny. Dzięki pozyskaniu organistki i kantora, a także większej liczby ministrantów, tradycyjna Msza Święta wzniosła się do poziomu Missa Cantata, czyli Mszy Świętej śpiewanej. Dodatkowo, pani organistka zainicjowała chór dziecięcy – grupę męską i żeńską – nauczając dzieci śpiewu, zarówno po łacinie, jak i po angielsku i hiszpańsku.

Wnętrze plebanii zostało wyremontowane. Po pierwsze, aby stworzyć lokum dla drugiego księdza, najlepiej dla księdza-seniora, z zastrzeżeniem, że musi on umieć odprawiać tradycyjną Mszę Świętą. Po drugie, wyremontowana została kuchnia i jadalnia, a to na użytek spotkań formacyjnych z młodymi mężczyznami, zastanawiającymi się nad swoim powołaniem: w sobotnie przedpołudnia najpierw uczestnictwo w tradycyjnej Mszy Świętej, a następnie na plebanii lunch i spotkania kapłana z młodymi ludźmi w cztery oczy.

A w przyległym, należącym do parafii, opuszczonym domu zakonnym zgromadzenia żeńskiego również dokonano małego remontu; wkrótce też przybyły cztery siostry zakonne z Meksyku, których jednym z celów misyjnych stało się rozgłaszanie w Parafii, i poza nią, o dziele restauracji Tradycji katolickiej w tutejszym kościele. W ciągu paru miesięcy, frekwencja na niedzielnej Mszy Świętej Wszechczasów wzrosła do średnio stu osób, wysuwając się przed Mszę Novus Ordo odprawianą po angielsku.

Jak się to wszystko przełożyło na życie naszej rodziny? Moja żona poczuła się damą w tradycyjnym stroju katolickim, z welonikiem na głowie. Ja poczułem się głową rodziny, prowadzącą powierzonych mi ludzi niejako pod prąd, do źródeł wiary. Moi synowie zostali ministrantami przy Ołtarzu Pańskim, wyłącznie dla liturgii Mszy Świętej Wszechczasów. Dwójka młodszych dzieci otrzymała w tej formie Pierwszą Komunię Świętą, a najmłodsze – mogę stwierdzić z pewną satysfakcją – w zasadzie innej formy liturgicznej ofiary już nie zna. Zatem dla moich dzieci, Msza Novus Ordo, stała się de facto mszą starą, z przeszłości, która ostatecznie powinna spocząć w miejscu takim jak muzeum „minionej epoki” w Kozłówce, i mam nadzieję, że tylko z tym nastawieniem, jeśli w ogóle, będą do niej wracały…

Najważniejszą jednak sprawą, którą chciałem w tym artykule zarysować, jest pewien mechanizm zdarzeń, coś co nazwałbym tradycyjną strategią wzrostu Królestwa Bożego, na poziomie Parafii, i nie tylko.

W tradycyjnym ujęciu duszpasterstwa, centralną i naczelną rolę pełni kapłan, ksiądz postawiony na czele Parafii. To on wyznacza cele, zarówno duchowe, jak i materialne, i przewodzi w ich realizacji. To on podejmuje inicjatywy i doprowadza je do skutku. Jest niekwestionowanym liderem. Taka postawa to z drugiej strony jednak wielka odpowiedzialność, której wielu w dzisiejszych czasach woli niestety unikać, zarówno na parafialnym polu duchowym, jak i materialnym.

W tej sytuacji, szczególnie wielkim wyzwaniem jest zajęcie przez osoby świeckie właściwej postawy. Po pierwsze – modlitwa, modlitwa, modlitwa! – za swojego kapłana, zawsze niezbędnie potrzebna, niezależnie od aktualnego stanu naszego duszpasterza. Osoby świeckie wobec swego kapłana obowiązuje zawsze zasada posłuszeństwa. Jest to, jak w wojsku, relacja pomiędzy dowódcą, a podwładnym, gdyż jesteśmy przecież na Wojnie, w porównaniu z którą wojny światowe były jak zabawy w piaskownicy. Niesubordynacja, i ogólnie niewłaściwa relacja do kapłana może mieć katastrofalne skutki, o zasięgu znacznie większym, niż nam się wydaje. Nie bez powodu w Tradycji Katolickiej Kościół na Ziemi to Kościół Wojujący, w którym musi być jasne, kto jest kim, jakie ma miejsce w szeregu i jakie obowiązki powinien wypełnić.

I tak, tradycyjnego kapłana należy zawsze otoczyć stałą i regularną, choć dyskretną modlitwą, zarówno w jego intencji osobistej (zwłaszcza ochrony), jak i w intencjach jego serca. Szczególnie módlmy się, aby okazał się drzewem rodzącym liczne owoce nawróceń i powołań do tradycyjnej służby kapłańskiej.

Uzupełnieniem modlitwy jest czysto ludzkie wsparcie – radą, obecnością i gotowością pomocy w działaniach podejmowanych przez kapłana w Parafii. Nigdy jednak nie należy wychodzić przed szereg, zarówno w inicjatywach duszpasterskich, jak i w zarządzaniu dobrami materialnymi Parafii. Aby uniknąć aktywizmu, podkopującego właściwą hierarchię w Parafii, lepiej wszystkie swoje pomysły i zamiary zredukować do poziomu osobistych wniosków, rad i propozycji, do ewentualnego rozważenia przez faktycznego dowódcę lokalnego Kościoła.

W przypadku kapłana potrzebującego nawrócenia, obowiązywać powinna – oprócz powyższych wskazań – nieustanna modlitwa intencyjna, indywidualna i grupowa. Jeśli możliwe – życzliwe rozmowy i delikatne napomnienia. W razie istotnych nadużyć sakralnych, niezbędna może okazać się petycja o interwencję władz zwierzchnich Kościoła. Ostatecznością, choć czasami konieczną, jest relokacja do innej Parafii. Jest to manewr analogiczny do zmiany dowódcy i wielkiej jednostki wojskowej, jaką jest Parafia; w zasadzie należy unikać takiego rozwiązania, jednak jeśli kapłan uporczywie sabotuje swoje stanowisko i powołanie, jest to decyzja jak najbardziej uzasadniona. Osobiście, po dokonaniu takiego manewru, pozostaję w kontakcie z moją poprzednią Parafią – obserwuję, czy zachodzą jakieś pozytywne zmiany, korzystam z elementów tradycyjnych (np. z częstych wystawień Najświętszego Sakramentu) oraz zgłaszam gotowość włączenia się w działania mogące rozpocząć proces przywracania Tradycji (moim marzeniem jest oczywiście restauracja Ołtarza i powrót Mszy Świętej Wszechczasów!).

Rzeczywistość duchowa Nowego Jorku nie napawa, niestety, optymizmem. Parafie Kościoła katolickiego podlegają coraz to nowym „restrukturyzacjom”, co w normalnym języku oznacza zamykanie szkół i kościołów. Wszystkie negatywne procesy obecnie przyspieszają, co nieuchronnie musi doprowadzić do katastrofy. Na tym tle szczególnie wyróżnia się te kilka nielicznych ośrodków, gdzie pielęgnuje się Tradycję – to dzieło wzrasta, wbrew ogólnym trendom, stanowi jasny promyk nadziei, jak oaza na pustyni tego świata…

Jest takie miejsce na ziemi… W Nowym Jorku, w Ameryce – w miejscu szczególnie trudnym, ze względu na historyczne uwarunkowania i panującego Ducha Tego Czasu. Mimo to, oaza św. Antoniego trwa i się rozwija. A jest takie powiedzenie w Ameryce: „Jeśli możesz coś osiągnąć tutaj, to masz wszelkie szanse, żeby odnieść sukces w każdym innym miejscu na świecie.” Artykuł ten skreśliłem z myślą o P.T. Rodakach, którym bliska jest idea przywracania Tradycji, na czele z Mszą Świętą Wszechczasów, należnego Jej miejsca w Kościele. Dla świadectwa, ku pokrzepieniu serc, przemyśleniu, modlitwie i, daj Boże!, inspiracji do podjęcia, choćby najmniejszych, konkretnych działań w tym kierunku, w Polsce i na świecie, gdziekolwiek nasi Rodacy się znaleźli…

Szczęść wszystkim Boże!..”

Paweł Nycz-Wasilec