Kościół Szkoła Strzelnica Mennica

W okowach „systemu oświaty” ?

 

W czasach, kiedy jedna reforma „systemu edukacji” goni inną, a chaos spowodowany ciągłymi zmianami w szkolnictwie nie pozwala skupić się na spokojnej pracy ani jednemu „beneficjentowi” oświaty, wiele osób zapomina – ba! zgoła nie zdaje sobie sprawy z tego, że już samo słowo „system” jest koszmarnym wręcz określeniem… no właśnie – czego? Jakże trudno bowiem dzisiaj, w dobie kompletnego zaciemnienia znaczenia pojęć, określić dobrym mianem ten proces, na który składa się nie tylko zdobywanie wiedzy, ale cały trud kształtowania osobowości młodego człowieka, pomaganie mu w odkrywaniu jego misji życiowej czyli tego, czego realizację zaplanował dla niego sam Bóg powołując go do życia. Z pewnością tak rozumianego kształcenia nie da się w żadnym wypadku wtłoczyć w ramy jakiegokolwiek systemu – bo ten ostatni kojarzy się ni mniej ni więcej jak tylko z pewnym sztywnym układem, którego elementy zostały powiązane ze sobą niekoniecznie ręką Opatrzności, gdyż w żadnym systemie nie ma miejsca ani na ludzką wolność, ani rzeczywistą kreatywność, zaś samo bycie w systemie to gwałt zadany wolnej woli człowieka.

Moja wyobraźnia na dźwięk słów „system edukacji” tworzy obraz opisany
w wierszu Zbigniewa Herberta „Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi”, cudnie swojego czasu zaśpiewanym przez ś.p. Przemysława Gintrowskiego. O dreszcz zgrozy przyprawiają zwłaszcza słowa o „łożu na miarę doskonałego człowieka”. Bo system edukacji jest takim łożem, narzędziem w rękach współczesnych speców od „urawniłowki”, inżynierów społecznych czy jak ich tam nazwać. Ma określone zadania: stworzyć nowego człowieka, który byłby użyteczny władzy. Coś na kształt miczurinowskiej krzyżówki mrówki z osłem, z której powstał przodownik pracy, obdarowany przez przodków pracowitością i głupotą. Na użytek owym specom stworzone zostały wszelkie narzędzia ewaluacyjne, programy naprawcze, odgórnie narzucone cele do zrealizowania – wszystko podlane sosem troskliwości o efekty kształcenia, miałkim jednakże, bo jego bazy nie stanowi myślenie o dziecku jako odrębnej, niepowtarzalnej istocie, a jedynie uczynienie z niego trybiku sprawdzającego się w systemie. I znów jakże trafne są tu słowa Herberta: „Ludzkości obrzydliwie różnorodnej pragnąłem dać jeden kształt”. Bo ani dziecko, ani jego rodzice funkcjonujące w „systemie” nie mają wyboru: bez względu na wrodzone zdolności lub ich brak uczeń musi „zdobyć wiedzę” (nie mylić z umiejętnościami) z określonych dziedzin, najczęściej kompletnie nieprzydatną w późniejszym życiu. Jak w cytowanym wyżej wierszu złapanych w okowy wydłuża się lub skraca, aby dopasować do idealnego łoża bo… „postęp wymaga ofiar”. Następnie taki delikwent powinien nauczyć się stosować tę wiedzę w praktyce – oczywiście nie tyle w życiu, ile przy rozwiązywaniu testów. Trudno przy tym wszystkim, rzecz jasna, o rozwinięcie prawdziwych pasji, zatem dla stworzenia pozorów konstruuje się programy o ładnie brzmiących tytułach, jak np. „Szkoła odkrywców talentów”, „Uczymy z pasją” lub „Szkoła OK.” (dla niewtajemniczonych – „OK.” to skrót od „ocenianie kształtujące”). Realizacja owych programów nie ma służyć dzieciom. To sposób na wypromowanie szkoły w rozmaitych rankingach (tyle to a tyle zrealizowanych programów, tyle godzin „projektów” itp. cudów, wykazanych w raportach), zdobycie określonej ilości „głasków” od wszelkiej maści ekspertów i tych, co nie wiadomo dlaczego „wiedzą lepiej”.

Każdy z nas, wtłoczony w jakikolwiek system, staje się jedynie jego elementem, który powinien współgrać z resztą aby nie zakłócić miarowego rytmu pracującej machiny. Myślenie i tworzenie nie jest potrzebne, jest nawet czymś szkodliwym, bo gdyby tak śrubki
i trybiki zaczęły myśleć mogłyby zaszkodzić systemowi albo zgoła uszkodzić go nieodwracalnie. Zatem funkcjonowanie całości jest obwarowane prawem, przy czym – jak to ujął W. Okoń w Nowym Słowniku Pedagogicznym, wydanym w 2007 roku (s. 397), niejako na usługach systemu oświaty znajdują się następujące „podsystemy”: wychowania rodzinnego, kształcenia ustawicznego oraz system wychowania równoległego (poprzez media, przedsiębiorstwa i instytucje kulturalne). Obiektywnie rzecz ujmując – tak mogłoby być, bo pierwszymi nauczycielami dziecka mają być jego rodzice, których zadaniem pierwszym i najważniejszym jest nauczyć małego człowieka odróżniać dobro od zła i zawsze wybierać „większe dobro” zamiast „mniejszego zła”. W tym dziele powinna ich wesprzeć szkoła, którą dla swojego dziecka wybiorą oraz wszelkie instytucje. Tylko dlaczego nazywa się to „systemem”? Jako swojego rodzaju pointa plącze mi się po głowie zakończenie przywoływanego tu po kilkakroć wiersza, będące testamentem „antropometry” Damastesa, dopasowującego schwytanych podróżnych do swego doskonałego łoża: „Mam niepłonną nadzieję, że inni podejmą mój trud i dzieło tak śmiało zaczęte doprowadzą do końca”.

Czy w dzisiejszej sytuacji oświaty słowa te nie brzmią jak proroctwo?

                 Leokadia Witkowska

ponad 25 lat stażu nauczycielskiego