Kościół Szkoła Strzelnica Mennica

Prace ręczne

Zajęcia nazwane tak jak w tytule pamiętam jeszcze ze swojej edukacji. W latach „późnego Gomułki i wczesnego Gierka”, kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, przewidywano rozgraniczenie materiału nauczania tego przedmiotu ze względu na płeć: dziewczęta uczyły się przyszywania guzików, łatania ubrań i cerowania skarpet, a następnie czynności te doskonaliły. Chłopcy wbijali gwoździe w deseczki, potem zbijali karmniki dla ptaków, reperowali krzesła i ławki. W życiu codziennym, poza szkołą, nie było widać żadnego rozdźwięku: po powrocie do domu zastawałam często moją babcię i mamę już to przy cerowaniu skarpet, już to dziergające sweterki i serwety. W długie, jesienne i zimowe wieczory uczyłam się generować prosty ścieg, przekładając pieczołowicie oczko za oczkiem z druta lewego na prawy. W tym samym czasie mój brat strugał w kącie łódeczki z kory albo z pustych szpulek na nici (wtedy drewnianych) i innych dostępnych elementów budował samochodziki.

Minęło kilka lat i świat jakby się nieco zmienił. Zmienił się też omawiany wyżej przedmiot: zamiast prac ręcznych były zajęcia praktyczno-techniczne, a potem wychowanie techniczne. I znów nie było rozdźwięku między tym, co w szkole, a tym, co poza nią. Na lekcjach, podobnie jak w otaczającym świecie, dawało się odczuć pełzające jeszcze tylko znamiona tego, co nazywają „równouprawnieniem płci”: najpierw było tak, że chłopcom kazano przyszywać guziki, dziewczęta natomiast uczyły się równo wbijać gwoździe w specjalnie przygotowane deseczki. Później już przeważała teoria – trzeba było uczyć się rysowania połączeń szeregowych albo schematów instalacji elektrycznych w domku jednorodzinnym. Poza szkołą coraz częściej widywało się dziewczęta i kobiety w spodniach i z krótkimi, chłopięcymi fryzurami.

Nie jest moim celem ani zachwalać, ani potępiać, ani nawet nie chcę analizować zalet i wad programu przedmiotu, o którym napisałam wyżej. Po prostu dostrzegam, jak pewnie każdy, że jest jakaś zbieżność między treściami nauczania, a zmianami zachodzącymi w otaczającej rzeczywistości. Dziś też zauważyć już nietrudno, że we współczesnym świecie nasilają się dążenia do zatarcia różnic między kobietami i mężczyznami. Nie podejmuję się odpowiedzi na pytanie, czy i na ile świadomie tworzący programy szkolne wspierają tę pełnowymiarową już rewolucję, jednak z pewnością jedno z drugim w jakiejś mierze współgrało i współgra nadal. Oczywiście, nie ma niczego złego w tym, że ludzie nabywają i ćwiczą się w różnych sprawnościach, przydatnych czasem każdemu bez względu na płeć. I rzecz nie w różnorodnych umiejętnościach czy ich braku. Jednak, kiedy równolegle daje się zauważyć daleko idącą przemianę mentalności, nie można już skwitować tego obojętnym wzruszeniem ramion. Myślę, że to nie tylko kwestia mody, że jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku noszenie spodni przez dziewczęta wcale nie było normą, a dziś coraz rzadziej można spotkać kobietę w spódnicy, że jest głęboka treść w słowach wypowiedzianych w trakcie jednego z wysłuchanych przeze mnie kazań: „kobiety zaczęły nosić spodnie, ponieważ mężczyźni je nosić przestali”.

Również w telewizji, mocno wszędobylskiej, dawniej chlubiącej się posiadanym jakoby powołaniem do krzewienia kultury, a co dziś kojarzy się już nie tyle z misją, ile z tresurą, od długiego czasu pojawiają się programy promujące zalety tak zwanego „równouprawnienia”. I zmiany następują jeszcze szybciej, a – co jest wręcz przerażające – rzecz nie dotyczy tylko poszerzenia i uzupełnienia posiadanych umiejętności i zmiany stroju na bardziej dla niektórych wygodny. Sięga aż do wnętrza, zmieniając i zaburzając to, co człowiekowi dotąd się wydawało jakąś stałą w tym świecie. I to do tego stopnia, że niektórzy naprawdę już wierzą, iż płeć to nie sprawa biologii, tylko wyboru. Obraz „kobiety pracującej, która się żadnej pracy nie boi” nie jest dziś traktowany żartobliwie, jak w popularnym dawniej serialu, ale stał się rzeczywistością. Daje się zauważyć niezwykłe wręcz natężenie jakiejś irracjonalnej jak dla mnie rywalizacji o to, kto jest dziś bardziej, proszę wybaczyć kolokwializm, chłopem – chłop czy baba. Widać to w programach telewizyjnych, gdzie agresja i upokarzanie bliźnich w tzw. „programach na żywo” jest normą, widać w życiu codziennym. Bo kobiety, często zmuszone trudną sytuacją życiową, stają do zajęć typowo męskich aby zarobić na siebie i rodzinę. Pracując ramię w ramię z „biologicznymi chłopami”, nierzadko ponad siły, zatracają gdzieś swoją wrażliwość lub skrywają ją głęboko w sercu. Ich kobiecość w pracy przejawia się często w tym, że – aby nie psuć „miłej” atmosfery – wybuchają śmiechem w odpowiedzi na chamskie odzywki pracujących obok mężczyzn, a czasem nawet prześcigają się z nimi w opowiadaniu plugawych żartów. Ot, takie „prace ręczne” w wesołej gromadce.

Oferta edukacyjna współczesnej szkoły od dawna próbuje się dopasować do współczesnego świata i znajduje od lat wielu takich, którzy to popierają. „I taka powinna być szkoła! Musi przygotować młodego człowieka do życia w dzisiejszym, zmieniającym się świecie!” – wykrzykną postępowcy. Pewnie, że tak, tylko najpierw odpowiedzmy sobie na najważniejsze pytania: cóż to za zasady rządzą tym światem i jaki duch je generuje.

                                    Leokadia Witkowska
ponad 25 lat stażu nauczycielskiego