Kościół Szkoła Strzelnica Mennica

Bierzmowanie, i co dalej? Drogowskazy na współczesnym polu walki. [cz. I]

Z dedykacją dla mojego syna, Jana Pawła,
u progu dorastania

Zamiast wstępu

Na horyzoncie po prawej stronie rysowała się linia wielkiego miasta. Szara i nieruchoma, wyglądała jak odległy krajobraz namalowany w dolnej części rozpiętego płótna. Uroda takiego widoku to kwestia gustu – kilka prostokątnych i spiczastych drapaczy chmur definiowało sylwetkę metropolii. Widok sprawiał jednak przede wszystkim wrażenie stałości i niezmienności, spokoju i wypracowanego standardu. Przy bliższym spojrzeniu pojawiłyby się zapewne szczegóły ilustrujące komfort i bezpieczeństwo codziennego życia współczesnych mieszkańców.

Bliższy plan pogłębiał wrażenie wywołane sylwetką miasta. Od lewej do prawej, wolno i leniwie, szerokim nurtem płynęła rzeka. Po prawej stronie rozszerzała się jeszcze, tworząc jakby obszerne rozlewisko. Nawet w pochmurne dni, przestrzeń nad wodą wypełniało poczucie naturalnego spokoju i nadnaturalnej transcendencji. Odległe, cicho przesuwające się co jakiś czas barki, jachty, statki i promy były jak barwne dodatki na obrazie. Podobnie, jak unoszące się niemal nieruchomo w powietrzu mewy i rybitwy.

Nawet dwa potężne mosty, migocące w dali tysiącami ruchomych odblasków, wisiały nad rzeką pogodnie i spokojnie, cicho i malowniczo, jakby czekając na nowy obraz impresjonisty. A tutaj słychać było tylko, od czasu do czasu, fale uderzające o wysoki brzeg, rozbijające się o różnokształtne głazy, ulubione miejsca odpoczynku wędkarzy i zabawy dzieci.

Obrazu całości dopełniała zieleń. Na wprost, po drugiej stronie rzeki, miejska – drzewa i krzewy nasadzone pomiędzy domami, wzdłuż małych uliczek, a wszystko to oprawione w naturalną roślinność, wznoszącą się od brzegów rzeki, od glonów pokrywających nadbrzeżne bouldery, przez trzciny, zarośla i krzewy, aż po samosiejne robinie, sumaki i klony.

Zaś po lewej stronie, za ostatnim mostem, na najdalszym planie, hen hen po horyzont i za horyzontem, obraz kończyły wzgórza porośnięte lasem i spowite błękitnawą mgiełką.

Właśnie na tej ziemi, niedaleko miejsca w którym się znalazłem, kardynał Karol Wojtyła wypowiedział kiedyś te słowa: „Stoimy dziś w obliczu największej historycznej konfrontacji, jaką ludzkość kiedykolwiek doświadczyła. Nie sądzę, aby szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego, a także szerokie kręgi świata chrześcijańskiego w pełni zdawały sobie z tego sprawę. Stoimy dziś w obliczu końcowej konfrontacji pomiędzy Kościołem i anty-kościołem, między Ewangelią i anty-ewangelią, między Chrystusem i Antychrystem.”

Od tamtych słów minęło ponad czterdzieści lat. To sporo, ponad cztery dekady, w skali najnowszej historii, minęły całe epoki i dziś jest inny świat… „Mój Boże”, pomyślałem, „jeśli wtedy ludzkość stała w obliczu konfrontacji, to gdzie znajdujemy się dzisiaj?”

W Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych, gdzie dane mi było dorastać i przyjąć Sakrament Bierzmowania, słowa te były praktycznie nieznane. A nawet gdyby były, mogły się spotkać z niezrozumieniem. Istniał wtedy co prawda jeszcze system komunistyczny, lecz reżim jego blakł z roku na rok. Nade wszystko, Kościół Katolicki wydawał się być mocny i niezagrożony, zarówno wśród duchownych, jak i świeckich wiernych. Wieże kościołów nie były tylko ozdobami sylwetek miast, ale symbolem tożsamości większości mieszkańców i ich żywej wiary.

Procesje Bożego Ciała były zawsze tłumne, a kapłani jawnie postrzegani jako duchowi przywódcy. Podobnie, na Pierwsze Komunie i Bierzmowania – kościoły zawsze były przepełnione, a uroczystości stanowiły wydarzenia społeczne i kulturalne dla całego miasta. Na przyjęciach często rozmawiano o sprawach bieżących, rodzinnych i politycznych, jednak świat Wiary rysował się stabilnie i niezagrożenie.

Słowa kardynała Wojtyły pozostały niezrozumiane, bez reakcji i odzewu, również na amerykańskiej ziemi. Zastanawiam się, jak opisać stan otaczającej mnie tu duchowej rzeczywistości? Do głowy przychodzą mi obrazy z filmowej trylogii „Matrix”, stworzonej na przełomie tysiącleci. Jakże wiele nawiązań do rzeczywistości i pytanie warte tutaj postawienia: Czy żyjemy w matriksie?

W historii filmowej pojawia się Syjon, podziemna oaza, prężna wspólnota ocalonych, wolnych ludzi, podejmująca nawet zaczepne, ofensywne i infiltrujące działania wobec apokaliptycznego przeciwnika. Mająca organizację, przywódców, sprzęt wojskowy i oddziały zbrojne. Potrafiąca odbić wybranego więźnia z pilnie strzeżonego więzienia umysłu i ciała.

Niewątpliwie, Trylogia ma przebłyski geniuszu, elementy aktualne do dnia dzisiejszego. Rozglądam się jednak po świecie dwadzieścia lat później i szukam w filmowej pamięci obrazów post-matriksowych. Bądź co bądź, film kończy się zagładą Syjonu i śmiercią głównych bohaterów. I co dalej?

Apokaliptyczny przeciwnik w „Matriksie” okazuje się być też zdolny do negocjacji, honoruje przyjętą umowę i część ludzkości przeżywa. Obawiam się, iż taki scenariusz jest dla nas zbyt optymistyczny. Znana nam z Wiary katolickiej rzeczywistość duchowa nie pozostawia złudzeń: w tej wojnie przeciwko człowiekowi i Bożemu Planowi, Przeciwnik nie bierze jeńców i nie przestrzega żadnych reguł. Jest to wojna totalna i na całkowite wyniszczenie.

Tak, świat zobrazowany na przełomie wieków w „Matriksie” już się zmienił, Przeciwnik poczynił znaczące postępy. Dziś ludzie sami, z własnej woli i na swój koszt, podłączają się do komórek, wysyłających im do mózgów elektromagnetyczne impulsy wirualnej rzeczywistości… Ciąg dalszy już znamy.

Dlatego na myśl przychodzi mi teraz inny apokaliptyczny obraz, zatytułowany „Jestem Legendą” (2007). Film opowiada historię ostatniego człowieka, ukrywającego się w ruinach Nowego Jorku, otoczonego hordami krwiożerczych zombie, istot które „utraciły wszelkie ludzkie cechy i społeczne zachowania.”

Obraz ten jest mi bliższy nie dlatego, iż fabuła zawieszona jest w czasie teraźniejszym (a może w niedalekiej przyszłości), nie dlatego, iż co jakiś czas dane mi jest przemierzać filmowe ulice Nowego Jorku, ale raczej ze względu na postać głównego bohatera. W filmowym obrazie nie ma już miejsca na podziemną oazę ocalonych, czy na widowiskowe akcje zespołu bohaterów. Wobec apokaliptycznej rzeczywistości staje jednostka, próbująca przetrwać i podejmować racjonalne działania. Po pierwsze, prowadzi systematyczne obserwacje zdegenerowanej ludzkości i ryzykowne badania nad wynalezieniem lekarstwa na zabójczego wirusa.

Po drugie, codziennie udaje się w to samo miejsce, skąd nadaje komunikat radiowy, poszukując innych ocalonych. Co ciekawe, wiadomość którą wysyła jest zaproszeniem do przyłączenia się do niego, gdyż może on zapewnić „wyżywienie i schronienie”. Jest to zarówno wezwanie o pomoc, jak i oferta okazania pomocy, i poszukiwania kontaktu z innymi istotami ludzkimi; zdrowa pielęgnacja ludzkiej natury.

C.d.n.

Paweł Nycz-Wasilec