Kościół Szkoła Strzelnica Mennica

Historia nagrobkami pisana

Nauka historii w dzisiejszej szkole polega głównie na studiowaniu podręczników, gdzie mniej lub bardziej naukowo napisane „rozdziały” prowadzą uczniów przez fragmenty dziejów „od do”. Kamieniami milowymi na tej drodze są światowe wydarzenia, polityczne osiągnięcia dobrych lub złych władców (względnie ich brak) albo jakieś sukcesy naukowe rozpoczynające postęp i przez to nową erę w dziejach ludzkości. Jednym z ogólnych celów nauki historii, według podstawy programowej, jest wdrożenie młodzieży do „myślenia przyczynowo – skutkowego”. W praktyce wygląda do tak, że na lekcji żąda nauczyciel od numeru dajmy na to piętnastego z dziennika: „wymień no, kochaneczku, przyczyny, przebieg i skutki rewolucji francuskiej oraz uzasadnij ogromne znaczenie Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela”. Prawda, że piękne i proste? Żal jednak, że nie ma tu miejsca na pasję odkrywania, a wzmiankowanej deklaracji, w sposób niepodlegający dyskusji, od razu nadaje się rangę niemalże jakiegoś objawienia, stąd i historia wykuta na kartach takich podręczników, a z nich przekuta do głów, w żadnej mierze nauczycielką życia nie jest. Ze stronic tych często wieje nudą, napisane są podręczniki nierzadko stronniczo i „pod politykę”, o ludziach czyta się, jakby nie byli nigdy żywi, a tylko stali na postumentach lub na szachownicy dziejowej, nieruchomo jak pionki, tylko po to, aby pozwalać się przypisywać do twórców przyczyn, bezmyślnych aktorów „przebiegu” a czasem ofiar „skutków”. Trudno się zatem dziwić próbom, często czynionym przez młodzież, urozmaicania sobie jakoś czasu już to poprzez dorysowywanie wąsów Dobrawie, już to okularów Chrobremu czy też obśmiewaniu „pępka” władcy, który to anatomiczny szczegół wiernie jakoby odtworzył autor Drzwi Gnieźnieńskich (kto ciekawy, niech się dokładnie przyjrzy wszystkim umieszczonym tam płaskorzeźbom i spróbuje sam się przekonać).

Dlatego warto szukać innych celów i ciekawszych podręczników albo zgoła kompletnie odmiennych sposobów uczenia. Rozejrzeć się po okolicy i odwiedzić stary, zapomniany cmentarz, aby stamtąd zaczerpnąć wiedzy o ludziach, co prawda już nie z tego świata, ale bezsprzecznie jakoś bardziej obecnych w historii, niż ci z postumentów. Wiele takich nekropolii kryje się na przykład w mazurskich lasach i zagajnikach. Swojego czasu dane mi było przekonać się, że są prawdziwą kopalnią informacji o dziejach regionu. Napisy na nagrobkach są zwykle po niemiecku, ale brzmienie nazwisk budzi pierwsze zainteresowanie, bo ludzie noszący takie wciąż żyją w okolicznych wioskach: „Schielasko”, „Goworek”, „Kowaltzik” – by wymienić tylko niektóre. Data urodzenia wykuta na tablicy lub wymalowana na małym kawałku blachy przymocowanej do prostego, żeliwnego krzyża poprzedzona jest gwiazdką, data zgonu – krzyżem. Na co patrzył ów człowiek i w czym uczestniczył, jaką historię współtworzył? To pytania, które się nasuwają mimo tylko lakonicznych informacji zamieszczonych w tym krótkim epitafium, będącym skrótem żywota każdego z nas: urodził się, żył, umarł. Ale czasem, nawet przed wizytą w archiwum, udaje się odkryć więcej. I tak pewnego razu wśród „zwyczajnych” nagrobków natrafiliśmy na miejsce wiecznego spoczynku 16-letniego chłopca. Napis na tablicy informuje „zabity przez Rosjan w 1914 roku”. Dzieci zwróciły uwagę, że inne mogiły różnią się od tej właśnie, bo chłopcu postawiono krzyż taki sam, jakie widnieją przy grobach żołnierzy na położonym niedaleko cmentarzu wojennym z początków „wielkiej wojny”. „Potraktowali go jak żołnierza” – mówią. Może tak było, może nie, ale cieszy próba postawienia hipotezy przez ucznia. Na innym cmentarzu znaleźliśmy z kolei grób kogoś, kto nosił nazwisko Kin. Potem, wertując w pobliskim archiwum księgi metrykalne z przełomu XIX i XX wieku, natrafiliśmy na informację o świadomej zmianie nazwiska być może przez jakiegoś potomka zmarłego: od tamtej pory zapisywać je należało „Kühn”. Można wtedy opowiedzieć dzieciom o polityce Bismarcka wobec Polaków i poczekać na kolejne pytania lub samemu je postawić: czy Kin zmienił brzmienie nazwiska na brzmiące obco bo uznał, że jest Niemcem, czy bał się prześladowań, czy też po prostu chciał ułatwić życie urzędnikom? Odpowiedź trudno znaleźć, o ile w ogóle jest to możliwe, ale trzeba przyznać, iż historia nabiera właśnie rumieńców, bo mamy do czynienia z żywymi ludźmi, którzy musieli dokonywać prostych zdawałoby się wyborów, bo nie wpływających na losy świata, jednak mocno osadzonych w realiach historycznych. Poprzez swoje słabości i dylematy stają się oni bardziej ludzcy, bo można ich sobie wyobrazić uczestniczących nie tylko w tragicznych wydarzeniach, ale i takich zwyczajnych, codziennych. Młodzież zaczyna myśleć trochę inaczej, niż tylko „przyczynowo – skutkowo”. Kiedy odwiedziliśmy cmentarz wojenny z 1914 roku niektórzy się dziwili, że obok mogił żołnierzy niemieckich znajdują się te, w których spoczywają doczesne szczątki Rosjan i że „ktoś” postawił tam prawosławne krzyże. Kiedy mówię, że obszar ten należał do Niemiec aż do końca II wojny światowej kręcą głowami zdziwieni, że nikogo fakt postawienia takich krzyży wówczas nie ”obrażał”

Warto jeszcze wspomnieć o innym cmentarzu, odnalezionym w jednej z okolicznych wsi. Wśród znajdujących się tam mogił odkryliśmy grób esesmana, Karla Kaminskiego i jego brata Fritza. Przy datach określających czas ich przebywania na Ziemi, wykutych na tablicy z czarnego marmuru, nie dostrzegliśmy jednak ani gwiazdki, ani krzyża. Zamiast nich znajdowały się tam znaki runiczne: runa „łoś”, przypominającą kształtem kurzą stopkę, widniała przy datach urodzenia a tenże znak, tylko odwrócony o 180°, przy cyfrach informujących o roku zgonu. Dziś można zasugerować młodzieży próbę odszukania w Internecie informacji o runach, o działalności Guido Lista i jego następców – „praktykujących” na „dworze” fürera okultystów oraz o najmroczniejszych, satanistycznych korzeniach III Rzeszy, o czym w podręcznikach nawet teraz nie ma wzmianki. Wówczas, gdy wędrowaliśmy po cmentarzach, komputery dopiero pojawiały się w szkołach i zlecenie takiej pracy byłoby trudne. Pozostało jedynie wysnuć opowieść o „magach” samego Hitlera i jego świty. Była ona trudna wówczas do zweryfikowania i brzmiała pewnie jak kompletnie nienaukowa fantazja, a jednak została wysłuchana z uwagą oraz – mam nadzieję – zapamiętana.

I na zakończenie, aby zwrócić uwagę na trudną do przecenienia rangę dobrego nauczania, niech mi wolno będzie zatrzymać się przy braciach Kaminskich i podumać nad ich tragicznym losem. Przyczyną wyboru takiej drogi, którą podążył wraz ze swoim bratem Fritzem Karl, stało się pewnie ich wczesne wkroczenie na drogę wytyczoną przez państwowych wychowawców, którzy przy wtłaczaniu do głowy „jedynie słusznych prawd” nie pozostawiali miejsca na stawianie pytań. Bracia byli pewnie pilnymi uczniami, pragnącymi „osiągnąć sukces”, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli. Przebieg historii ich życia był taki, że dochrapali się w młodym wieku statusu wzorowych obywateli, członków elity, ale ich krótka wędrówka po świecie, pozbawiona wiary w Boga, która nadaje tejże drodze sens, zakończyła się smutno. Wyuczeni posłuszeństwa wątpliwym ideałom przyjęli je za swoje, bo młodość charakteryzuje się łatwością ulegania różnym mirażom. Skutek tego wydarzenia, jakim były te dwa życia, to tragiczna śmierć Karla pod Kalininem i Fritza pod Stalingradem, skąd nie przywieziono jego doczesnych szczątków, gdyż nie udało się ich odnaleźć, jak to czytamy na nagrobku. A zamiast krzyża wykuto w lśniącym ponurym blaskiem kamieniu każdemu po dwie „kurze łapki”, rozchodzące się w przeciwnych kierunkach

Francuski historyk, Marc Bloch napisał kiedyś, ze „imię człowieka, jeśli nie dojrzy się za nim ludzkiej rzeczywistości, jest po prostu pustym dźwiękiem”. Podobnie jest z nauką historii. Jeśli obedrzeć ją z dramatyzmu ludzkich losów, przeżywanych na tle konkretnych epok, stanie się kiepską sztuką, w której liczą się tylko intrygi poprzedzone cynicznym planem, rzadko lub wcale nie skłaniające do refleksji – no chyba że wyrwanemu do odpowiedzi „numerowi piętnastemu” takową podsunie się na talerzu.

Leokadia Witkowska
ponad 25 lat stażu nauczycielskiego